Musiał zacząć grać kogoś innego już jako kilkuletnie dziecko. Tylko tak mógł przeżyć. I grał przez całe życie, zmieniając tylko role. Zawsze był tym, kim chciał. Wyłudzał ogromne pieniądze, ale z takim wdziękiem, że poszkodowani nie mieli nawet żalu. Zostając "austriackim konsulem", stał się bohaterem jednego z największych skandali czasów PRL. Kim tak naprawdę był Czesław Śliwa vel Silberstein? Jego życie to gotowy scenariusz filmu, pełnego tajemnic i pytań bez się w 1932 r. pod Rzeszowem w żydowskiej rodzinie Silberów (niektóre źródła podają też nazwisko Silberzfeig). Jego rodzice należeli do osób zamożnych, mieli gorzelnię i gospodarstwo rolne. Gdyby nie naziści, przejąłby zapewne rodzinną wszystko zmieniła. Niemcy chcieli zgładzić wszystkich Żydów. Rodzice małego Jacka szukali dla swojego dziecka ratunku. By ocalić chłopca, oddali go pod opiekę polskiej katolickiej rodziny Śliwów. Dostał nowe dokumenty (został adoptowany) i po raz pierwszy musiał się wcielić w nową rolę. Jacek został Cześkiem. Nie miał wyboru, bo od tego zależało jego życie. O jego biologicznych rodzicach brak powojennych wzmianek, byli jednymi z milionów ofiar Holokaustu. Z rodziny ocalał tylko konsul z Wrocławia / Wideo: K. Połosak/Instytut Pamięci Narodowej Magister bez matury, podpułkownik izraelskiej armiiGrę, którą zaczął z konieczności jako mały chłopiec, kontynuował w dorosłym życiu. Na początku lat 50., gdy skończył 18 lat, miał złożyć w ówczesnym MSW oświadczenie o treści: "Jestem narodowości żydowskiej i z uwagi na osobistą decyzję zdeklarowanego wyjazdu z Polski do Izraela zmiana obywatelstwa jest w swym argumentalnym stadium zasadna. Proszę o pozytywną decyzję...". Nie wiadomo tylko, czy to była prawda, czy tylko jeden z elementów jego gry. Nie wiadomo też, czy dostał jakąkolwiek odpowiedź. Jako Polak skończył szkołę średnią, nie zdał matury i wyjechał do Wałbrzycha, gdzie pracował w miał jednak większe. Dlatego na podstawie sfałszowanych dokumentów został inżynierem górnictwa i ekspertem górniczym. W 1958 r. ożenił się. Na ślubny kobierzec wkroczył w mundurze inżyniera górnika, co zwróciło uwagę służb. Wkrótce został aresztowany. W milicyjnej kartotece wpisano: sfałszował dyplom AGH i dokumenty wystawione rzekomo przez Zjednoczenie Węglowe, podrobił książeczkę wojskową, nadał sobie rangę oficera i wyłudzał pieniądze pod pretekstem zdobycia talonów na samochody. Został skazany na 7,5 roku odsiadki za kratami. Karę odbywał w więzieniu w Strzelcach Opolskich. Żona się z nim w więzieniu był dla niego kolejną lekcją. Śliwa nauczył się jednego: miejsca zamieszkania trzeba często zmieniać, podobnie jak tożsamości i zawody. Był więc producentem odzieży i inżynierem racjonalizatorem. Miał nawet dyplom magistra włókiennictwa. Jednak nie był wtedy Śliwą. Działał, na sfałszowanych papierach, pod nazwiskiem Jacek Elizeusz Zilbercfaig. Czasami twierdził, że jest wynalazcą spadochronu do hamowania samolotów odrzutowych albo podpułkownikiem izraelskiej armii. Dokumenty przygotowywał własnoręcznie. Był nie tylko oszustem, ale też dobrym fałszerzem. Wszędzie robił świetne wrażenie. Nie budził cienia cieszył jednak bardzo krótko, bo tylko pół roku. Wrócił do więzienia – tym razem za sprzedawanie nieistniejących płaszczy ortalionowych handlarzom z Podhala. Sąd zdecydował, że posiedzi cztery lata. Powrót za kraty był początkiem jego wielkiego numeru, dzięki któremu zapisał się w przestępczej historii Polski i zyskał sławę."Do dyplomaty potrzeba trochę gry"W 1969 r., gdy skończył odsiadywać karę, los się do niego uśmiechnął. Jego nazwisko kolejny raz ewoluowało. Tym razem pomogli mu urzędnicy z więziennej kancelarii. W zaświadczeniu o zwolnieniu z zakładu karnego napisali, że nazywa się Silberzweig vel Śliwa. Po raz pierwszy w pełni oficjalnie nie był Śliwą. "Mógł więc raz jedyny posłużyć się dokumentem nie sfałszowanym, kiedy zjawił się w Warszawie w Ambasadzie Królestwa Holandii składać papiery na wyjazd do Izraela" – napisał w maju 1970 r. Jerzy Urban w swoim reportażu o naprawdę wyjazdu nie planował. Chciał tylko zdobyć pismo od obcej ambasady i rozpocząć karierę dyplomatyczną. – Żeby zostać dyplomatą, to nie tylko sztuka chęci. Do dyplomaty potrzeba trochę gry (…) trzeba być trochę i psychologiem, i aktorem. Trzeba umieć wyreżyserować, stworzyć coś… – wyjaśniał w reportażu Krzysztofa Gradowskiego z 1970 r."Konsul" podczas pobytu we wrocławskim hotelu legitymował się fałszywymi danymi / Źródło: Instytut Pamięci Narodowej Żyd z Austrii przyjeżdża do PolskiŚliwa miał pomysł jak wyreżyserować własną historię. Najpierw zmienił pisownię swojego przybranego nazwiska z Silberzweig na Silberstein. Wymyślił też, że będzie podawał się Żyda polskiego pochodzenia, który po wojennej zawierusze zamieszkał w Austrii. Inna wersja głosiła z kolei, że był synem bogatych żydowskich przemysłowców z Austrii, którzy przed wojną wyemigrowali do Polski. Tu, po agresji Niemiec, trafili do getta, a ich syn został cudem uratowany. Pomóc mieli dobrzy ludzie (w tej historii to jedyna prawda). Po 1945 r. miał piąć się po austriackich szczeblach kariery. Tak miało być do 1969 r., gdy powierzono mu misję stworzenia konsulatu w wrześniu 1969 r. pojawił się więc we Wrocławiu. Wsiadł do taksówki. Kierowcy się poszczęściło. Jeszcze tego samego dnia na chwilę został osobistym szoferem konsula. Później taksówkarz zapoznał Śliwę ze swoją znajomą Janiną S., która fałszywemu dyplomacie wpadła w oko i szybko została panią znajomym wyjaśniał: nazywam się Jacek Ben Silberstein, jestem Żydem, na stałe mieszkam w Wiedniu, a obecnie pracuję w ambasadzie Austrii. Twierdził, że został konsulem generalnym tego kraju i że ma stworzyć placówkę właśnie we Wrocławiu. Dla uwiarygodnienia pokazywał swoją wizytówkę. Na karcie napisano: dr Ing. Jack Silberstein Consul General Osstereich 17 Vien Pradergasse 174 HOTEL MONOPOL ORBIS. – Wystarczyło, żebym to wystawił, i tak każdy sztywniał, jakby się gipsu najadł – oceniał z dumą fałszywy dziennik urzędowy. "Zatwierdzone w MSZ Austrii, Consulat Generalny Austrii w Polsce, siedziba we Wrocławiu" – napisał samozwańczy dyplomata na pierwszej stronie zeszytu. Żeby nie było wątpliwości obok dopisał: zatwierdzam – dr inż. Jack Silberstein, Consul Generalny. Paszporty dyplomatyczne zamówił u drukarza w Krakowie. Postarał się też o fałszywe pieczęcie. Nie potrzebował na nie zezwolenia Urzędu Kontroli Prasy i Widowisk, bo cenzura dyplomatów nie obejmowała. Silberstein urządzał rauty i spotykał się z dygnitarzami. Był na fali."Służba konsularna" Silbersteina Konsulatu życie na bogatoKażdemu, kogo poznawał w tych dniach, proponował pracę u siebie. W końcu potrzebował personelu dyplomatycznego. Jako attaché, sekretarka czy szofer można było zarobić miesięcznie 4250 złotych, 275 dolarów i 220 złotych dziennej diety (sam Silberstein był skromny i "zarabiał" nieco mniej). To był w tamtych czasach majątek, przeciętna roczna pensja wynosiła nieco ponad 26 tys. złotych, a dolar kosztował około 100 nie płacił jednak pensji – twierdził, że czeka na fundusze z Wiednia. Chętnie sięgał za to do kieszeni swoich pracowników. U kierowcy nawet przez jakiś czas mieszkał. Silberstein czas spędzał nie tylko na balach. Z akt Czesława Śliwy zgromadzonych w Instytucie Pamięci Narodowej wynika, że niektórym osobom konsul obiecywał załatwienie wyjazdów do Austrii. Oczywiście za opłatą. Z kolei od innych wyłudzał pieniądze na zakup samochodów za granicą, które miały zostać przysłane na jego też działalność dodatkową. Pojawiał się w różnych częściach kraju, gdzie spotykał się z wcześniej wytypowanymi ofiarami. Przedstawiał się jako konsul, który, gdy był dzieckiem, został cudem uratowany przed nazistami przez daną osobę. Jako wyraz wdzięczności obiecywał przekazać konto, na którym było od kilku do kilkudziesięciu tysięcy dolarów. Pokusa ogromna, ale nic nie było za darmo. Pożyczał od swoich ofiar różne kwoty. Wszystko miało być spłacone tuż po załatwieniu formalności z przekazaniem podróży po Polsce korzystał z aut osób, którym obiecał zatrudnienie w swojej placówce. Wszędzie, gdzie nocował, legitymował się fikcyjnymi dokumentami. Dla swojego konsulatu chciał nawet kupić zakopiańską willę. Gdy jesienią 1969 r. porwano samolot lecący do Wiednia, Silberstein odwiedził dyrektora PLL LOT i złożył mu kondolencje. W zamian dostał upominek. Fałszywy konsulat był przedsięwzięciem bardzo dochodowym. Sam Śliwa twierdził podczas śledztwa, że mógł wyłudzić nawet 100 mln złotych, czyli około miliona dolarów. To może szokować, tym bardziej że "konsulat" działał niecałe trzy miesiące. Nikt mu chyba nie uwierzył, bo oskarżony został o wyłudzenie połowy tej kwoty. W siermiężnych czasach PRL Gomułki to i tak był majątek, wręcz niewyobrażalny. Ale też wystawne życie kosztowało ogromne pieniądze, a konsul na niczym nie oszczędzał."Spojrzał na dziewczynę i była jego"Nieustannie zachwycał i czarował. – Miał podejście do ludzi. Wszyscy mu wierzyli, a szczególnie kobiety. Zawsze miał portfel wypchany pieniędzmi. (…) Kilka razy po tej brodzie się pogłaskał, spojrzał na dziewczynę i była jego – opowiadał o konsulu jeden z jego kierowców w reportażu Krzysztofa zapartym tchem słuchała go większość i bezrefleksyjnie wierzyła w to, co miał do powiedzenia.– Opowiedziałem facetowi, że we Wiedniu są bloki, które mają 110 pięter, a mieszkam na 95. piętrze. I był przekonany, że tak jest. Mało tego. Zakładał się ze wszystkimi innymi. Jak mu ktoś powiedział, że w Wiedniu nie ma takich wysokich, to on mnie stawiał za autorytet i ja byłem ostatnią wyrocznią – śmiał się przed kamerą przedstawiał się jako dr inż. chemii / Źródło: Instytut Pamięci Narodowej "Zachowywał się nienagannie, miał doskonałe maniery"Na siedzibę swojego urzędu wybrał istniejący do dziś hotel Monopol. Podczas spotkania z dyrekcją nie ukrywał, że jest konsulem. "Zachowywał się nienagannie, miał doskonałe maniery. Mówił rzeczowo, choć tylko po polsku. Nie było w nim nic, co mogłoby wzbudzić podejrzenia" – cytował słowa ówczesnego szefa hotelu dziennikarz "Gazety Robotniczej".Jak mu się to udawało? – Są dyrektorzy napuszeni, do których nie wolno dojść. Ale gdy przyszedł taki pan dyplomata, to tracili głowę i zapomnieli sprawdzić, czy jest tym, za kogo się podaje – mówił Śliwa w reportażu uniknąć aresztowania, pokazał fałszywy immunitet dyplomatycznyW końcu pętla wokół Silbersteina zaczęła się zaciskać. Coraz więcej osób miało podejrzenia. Za wynajęte w hotelu pokoje miał zapłacić z góry gotówką. Nie zapłacił, więc dyrekcja w końcu wysłała zapytanie do austriackiej ambasady w Warszawie. Chciała się dowiedzieć, czy rezerwacja jest aktualna. Nie była. I oczywiście ambasada o niej nie mniej osób wierzyło czarującemu Jackowi. Do austriackiej ambasady w stolicy docierały kolejne pytania i od ludzi, i od polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Coś z konsulem trzeba było zrobić. Został zatrzymany 28 listopada 1969 r., gdy ze swoją sekretarką jechał w kolejną "dyplomatyczną misję", tym razem do Katowic. Milicyjne radiowozy zajechały im drogę. Tak skończyła się kariera Silbersteina. O fałszywym konsulu pisały zagraniczne media. "Lubbock Avalanche", amerykański dziennik, informował: "Kiedy przyszły do niego służby, próbował uniknąć aresztowania, pokazując immunitet dyplomatyczny". Oświadczył, że przyznaje się do wszystkiego, tylko nie do tego,że nazywa się Czesław Śliwa – jego prawdziwe nazwisko brzmi Silberstein, jest konsulem Austrii i może to potwierdzić jego paryski kuzyn, baron de Rothschild. Wcześniej wszystkich wodził za nos. Jeszcze w połowie listopada 1969 r., gdy już trwały poszukiwania "dyplomaty", ten odwiedził milicjantów i prokuratorów z Jaworzna. Silberstein chciał uwolnić z aresztu syna swojego attaché. Śledczy oczywiście się zgodzili, bo trudno było odmówić konsulowi austriackiemu. "Mieliśmy tu do czynienia z typowym hochsztaplerem-oszustem. Zdemaskowanie i ujęcie go poprzedzone było wykonaniem czynności operacyjnych, które w szeregu przypadków wyraźnie odbiegały od obowiązujących zasad postępowania" – czytamy w dokumentach zgromadzonych przez IPN. Milicjanci skrzętnie notowali, że "osobnik o nazwisku Silberstein vel Silberzweig Jacek vel Czesław Śliwa" działał w okresie od września do listopada 1969 r. na terenie województw wrocławskiego i służb bezpieczeństwa na temat Czesława Śliwy / Źródło: Instytut Pamięci Narodowej Niemiecki z polskiego, włoskiego i łacinyZaczęto prześwietlać Jacka Ben Silbersteina. W dokumentach z Instytutu Pamięci Narodowej napisano: dokument zatytułowany "Paschporte Consulare" zawiera wiele błędów językowych. Według funkcjonariuszy słowa, którymi zapisane były dokumenty konsula, to "mieszanina przypominająca polski, włoski i łacinę, z częściowym uwzględnieniem transkrypcji niemieckiej". Dalej mają jeszcze mniej litości dla zdolności językowych "konsula" i stwierdzają: osoba, która wyprodukowała oraz posługiwała się wyżej wymienionymi dokumentami, nie znała języka niemieckiego. Nie miała też pojęcia, jakich legitymacji używają dyplomaci przebywający w Polsce. Gdy prokuratorzy głowili się nad sprawą Silbersteina, funkcjonariusze stworzyli listę uchybień popełnionych w jego sprawie. I tak brak wyczulenia niektórych osób "spowodował znaczne opóźnienia w zdemaskowaniu i ujęciu" go. Zawiniła też "niedostateczna znajomość (…) wzorów dowodów tożsamości posiadanych przez pracowników placówek dyplomatycznych".Ówczesne dzienniki przytaczały rozmowy Śliwy ze śledczymi. – Więc nie nazywa się pan Śliwa? – pytali. Na co on odpowiadał: – Nie, to jakaś pomyłka. – Nie pochodzi pan z Rzeszowskiego? – drążyli. A on uparcie twierdził, że nie. – Żona nie mieszka w Wałbrzychu? – dopytywali. Po raz kolejny usłyszeli odpowiedź odmowną. Śledczy nie dali się zbić z tropu. Na pytanie o ostateczną tożsamość odpowiedział: – Mówiłem już, nazywam się Jacek Śliwa jako dyplomata odwiedzał różne części kraju / Źródło: Instytut Pamięci Narodowej Sąd pyta "doktora chemii" o wzór chemiczny. "Wiem, ale nie powiem"Proces był krótki. Rozpoczął się 19 maja 1970 r. Na ławie oskarżonych zasiedli też pani Silberstein i Lefteris C., inwestor konsularny. Jednak gwiazdą był Śliwa. Nie przestraszył się. Jak relacjonował dziennikarz "Gazety Robotniczej", fałszywy konsul na rozprawie zjawił się "z włosami i długą brodą ufarbowanymi na czarno". Pytany o to, kim jest, szedł w zaparte i odpowiadał: austriackim pewności siebie nie zachwiały nawet wyniki badań linii papilarnych, które potwierdzały, że jest Czesławem Śliwą. – Ekspertyza to bzdura. Mam inne linie papilarne niż podano w orzeczeniu – przekonywał. Wciąż twierdził też, że ma doktorat z chemii. Pytany przez prokuratora o to, jaki jest symbol chemiczny cyjanku potasu i miedzi, nie wytrzymał. – Wiem, ale nie powiem – wykrzyczał. Podczas procesu zeznawały też matka Śliwy (ta, która go wychowała i ocaliła w czasie wojny) i jego pierwsza żona, która kilka lat wcześniej zakochała się w "inżynierze górnictwa". Jednak on utrzymywał, że nie zna żadnej z jestem taki sam jak inni, tylko sprytniejszyPoszkodowani przez "dyplomatę" przed sądem zeznawali tak, jakby nie mieli mu niczego za złe. Niektórzy wciąż wierzyli, że to austriacki konsul. Byli nawet wdzięczni, że zajął się ich sprawami i próbował rozwiązać problemy. Jednym ze świadków była kobieta, od której rzekomy dyplomata chciał kupić zakopiańską willę. "Rozpoznała ona natomiast oskarżonego i nawet teraz jeszcze pełna szacunku dla niego zakomunikowała sądowi: tak, to jest pan ambasador" – odnotowała "Gazeta Robotnicza".Podpis Silbersteina na jednym z dokumentów / Źródło: Instytut Pamięci Narodowej W złą wolę Śliwy wierzyło niewielu. Za to wielu było wciąż oczarowanych. Sam zainteresowany mówił w rozmowie z Jerzym Urbanem: nie jestem łajdakiem. – Jednym zabierałem, drugim dawałem. Wszyscy rwali się, żeby mnie oszukać. Jestem taki sam jak inni, tylko sprytniejszy – przekonywał."Konsulowi" ufali wszyscy, których spotykał na swojej drodze. Jego kierowca nawet nie brał pod uwagę tego, że mógłby kwestionować kroki swego pracodawcy. – To jakoś by głupio wyglądało. Musiałem mieć do niego zaufanie – mówił Tadeusz B. Nawet gdy pojawiały się wątpliwości, fałszywy dyplomata potrafił sobie z nimi poradzić. Raz zabrał całą swoją ekipę do stolicy. Tam odwiedzali ministerstwa i banki. Wszędzie przyjmowany był jako konsul. Wyznaczano mu nawet audiencje. Jego personel nie mógł mieć więc wątpliwości co do tego, z kim ma do ma nawet grobuŚliwa w końcu przyznał się do wszystkiego. Jednak utrzymywał, że jego pracownicy są niewinni. Po prostu dali się nabrać, jak setki innych. I zapewne była to prawda.– Wymyślony przeze mnie konsulat, proszę Wysokiego Sądu, to był żart towarzyski – wyjaśniał. – Znajomi oskarżonego wiedzieli, że to był żart? – upewniał się sąd. – Nie chcieli wiedzieć. A ja musiałem brnąć dalej – tłumaczył.– Wchodziłem do poważnych urzędów, nie spostrzegali, że mam fałszywe papiery i pieczęcie. Nie potrzebowałem brać, sami dawali, gdy tylko usłyszeli, że przybywam z zagranicy, czyli z dolarami. Oni dawali mi pieniądze, a ja w zamian ofiarowałem im fikcję, nadzieję na wygodniejsze życie, którego wszyscy pragnęli. Nie tylko ja byłem kłamcą, wszyscy wokół kłamali. Patrzyłem, jak daleko się posuną – tłumaczył obrońca wnioskował o powołanie dodatkowych dwóch biegłych psychiatrów. Mecenas dowodził, że jego klient cierpi prawdopodobnie na paranoję. Sąd się nie zgodził, bo uznał, że wcześniejsze badania dowodzą pełnej poczytalności kilku rozprawach Śliwa został skazany na siedem lat więzienia. Trafił do zakładu w Wołowie. Tam oddał się tworzeniu poezji. Pisał patriotyczno-komunistyczne wiersze (fragment jednego z nich przytaczał Jerzy Urban w swoim reportażu).Za kratami chętnie udzielał wywiadów dla prasy i telewizji. Był gwiazdą. Barwnie i z dystansem opowiadał o swoim życiu. Ile było w tym prawdy, wiedział tylko on sam. Zapewne wciąż nagle w tajemniczych okolicznościach. Jedna z wersji mówiła o tym, że chciał być przeniesiony do więzienia o lżejszym rygorze. Żeby dopiąć swego, miał połknąć metalowy przedmiot i umrzeć w wyniku powikłań. Został pochowany na jednym z wrocławskich cmentarzy. Jego grób zlikwidowano w połowie lat 90., bo za cmentarną kwaterę nikt nie płacił. Zostały po nim wpisy w encyklopediach, reportaże, zdjęcia i opinia jednego z najgenialniejszych oszustów w historii powojennej Polski (czy na pewno nim był, to inna sprawa – ponad połowę dorosłego życia spędził w więzieniu).Historia zainspirowała też filmowców. W 1989 r. premierę miał "Konsul" w reżyserii Mirosława Borka, oparty na historii Śliwy. Bohaterem hochsztaplerem był Czesław Wiśniak, który też postanowił otworzyć fikcyjny konsulat Austrii we tajemnice Śliwa zabrał do grobu. Nawet jego śmierć wydaje się być wyreżyserowana. Żył tak, jak chciał, był tym, kim chciał i umarł, kiedy chciał. Taki był Czesław Śliwa, który wolał być Silbersteinem czy też Silberzweigem.
Jest jednym z najbardziej popularnych, cenionych polskich aktorów. Tomasz Kot odnosi kolejne sukcesy w życiu zawodowym. Fenomenalnie wciela się w kolejne role i podbija serca widzów. Prywatnie to szczęśliwy mąż i tata. Aktor niewiele mówi o swojej rodzinie i stoi na straży prywatności najbliższych. Wraz z ukochaną Agnieszką od 16 lat tworzą wspaniałe małżeństwo. Żona jest dla Tomasza Kota największym wsparciem. Jak się poznali? Kiedy zaczęła się ich historia? Przypominamy ją z okazji 45. urodzin aktora. Urszula Dudziak i Bogdan Tłomiński udowadniają, że nigdy nie jest za późno, by znaleźć miłość Połączyła ich pasja, plany i podejście do życia. Tomasz Kot poznał swoją żonę Agnieszkę w 2000 roku na spotkaniu ze wspólnymi przyjaciółmi. On kończył szkołę teatralną w Krakowie, ona Wydział Operatorski w Katowicach. Agnieszka spacerowała ze znajomymi aktora po krakowskich plantach. Podobno tak brzmiało pierwsze pytanie, jakie Tomasz Kot zadał swojej przyszłej żonie: „Cześć, jestem Tomek, wyjdziesz za mnie?”. „Dobrze, tylko nie dzisiaj.”, odpowiedziała. Ten dzień wyjątkowy dzień nadszedł sześć lat później. Na ślubnym kobiercu stanęli 30 września 2006 roku w Częstochowie. Ślub był cichy i skromny. Zakochanym zależało na tym, by wszystko utrzymać w tajemnicy i spokojnie spędzić go w gronie najbliższych osób. Aktor grał wówczas w serialu „Niania” i filmie „Skazany na bluesa”. „Obrączka jest spoko, fajna rzecz. Po kilku zakrętach poukładałem swoje życiowe klocki i jest to dość jasny i klarowny świat. Było nam z Agnieszką dobrze, więc ślub stał się kolejnym krokiem. Małżeństwo daje mi poczucie, że wiem, dokąd wracam”, zwierzał się aktor w wywiadzie dla Twojego Stylu. Czytaj także: Jacek Borcuch i Ilona Ostrowska. „Tulipany” poprowadziły ich na ślubny kobierzec, lecz pewna decyzja stanęła na drodze ich miłości… Fot. AKPA Fot. PIOTR ZAJAC/REPORTER Kim jest Agnieszka Kot, żona Tomasza Kota? Para doczekała się dwójki pociech: córeczki, Blanki i syna, Leona. Zarówno Tomasz Kot i jego żona, Agnieszka mają artystyczne dusze. Idealnie się rozumieją i uzupełniają. Zawsze mogą liczyć na swoje wsparcie czy szczerą opinię. To ze zdaniem ukochanej Tomasz Kot liczy się najbardziej, ma do niej stuprocentowe zaufanie i ceni jej wiedzę. „Agnieszka jest po operatorce w Katowicach, to zawsze mam kogo spytać, dlaczego obiektyw taki, a nie inny. Dzięki Agnieszce na maksa wkręciłem się w montaż”, wyznał aktor w wywiadzie dla „Playboya”. Ukochana wspierała Tomasza Kota podczas festiwali w Cannes i Los Angeles. Agnieszka Kot jest nie tylko świetną operatorką (na swoim koncie ma takie filmy jak: „Franciszek”, „Wyścig”, „Kaszel umarlaka" czy „Próba mikrofonu”), a także fotografką i współautorką książki dla dzieci ,,Senek", do której sama stworzyła kolaże. Oprócz tego, ukończyła także Psychologię Stosowaną na Uniwersytecie Jagiellońskim i zajmowała się terapią dziecięcą. To ona zajmuje się edukacją szkolną dwójki pociech. Blanka i Leon pod okiem mamy uczą się fenomenalnie. Jak dowiadujemy się z wielu artykułów, dzieci zdobywają najwyższe stopnie na egzaminach zewnętrznych. W 2021 roku żona aktora zaprezentowała krótki metraż „Jeszcze jeden koniec świata”, który stworzyła razem z ukochanym. Jak przebiegała ich współpraca? „Ta historia jest nam bliska, oczywiście ją przetworzyliśmy. Oczywiście, że się spieraliśmy. Historia z reżyserią towarzyszy mi długi czas. Oczywiście na wszystko musi przyjść dobry moment. To jest rodzaj mojej drogi, jej rozszerzania. Wcześniej nie miałam na to przestrzeni i trochę w siebie nie wierzyłam”, zwierzała się w rozmowie z Dzień Dobry TVN. Operatorka dodawała, że świetnie odnajdywali się na planie produkcji. „Tomek jest super na planie i strasznie ułatwia. Ma umiejętność dzielenia się wiedzą, którą ma. To też było trudne, bo upierałam się przy pewnych rzeczach i wyważałam otwarte drzwi”, mówiła. Kilka miesięcy temu na oficjalnym profilu Tomasza Kota na Instagramie ukazało się zdjęcie z ukochaną, wykonane w Wenecji. Na tamtejszym festiwalu aktor promował film „Żeby nie było śladów”. Poza nim w produkcji wyreżyserowanej przez Jana P. Matuszyńskiego zagrali również Robert Więckiewicz, Jacek Braciak oraz Agnieszka Grochowska. „Pozdrawiamy wszystkich bardzo serdecznie z tego pięknego festiwalu!”, podpisał zdjęcie z ukochaną Tomasz Kot. Czytaj także: Córka Tomasza Kota idzie w ślady sławnego ojca! Blanka Kot zadebiutuje w dużej produkcji Źródło: Plejada, Na Żywo
Centralny teren, na którym odbywały się ceremonie, zajmował ok. 2,5 km2, a budynki były połączone ścieżkami biegnącymi po wałach ziemnych z innymi placami i gmachami. Były tam tzw. pałace - występujące licznie jednokondygnacyjne kompleksy sal, otynkowane, zdobione i, jak prawie wszystkie budynki Majów, wzniesione ^a podbudowie. Co łączy wyprawy motocyklowe i małżeństwo? Monika Pacyfka Tichy7 maja 2013Małżeństwo jest jak wspólna wyprawa motocyklowa, a wyprawa jak małżeństwo… Czyli działania grupowe są efektywne wtedy, gdy grupa jest większą wartością, niż samo laska chciała założyć rodzinę. (Zdarza się). Zaczęła więc, dość racjonalnie, od szukania odpowiedniego kandydata na ślubny kobierzec. „Wiesz” – powiedziała mi – „w zasadzie to mam tylko dwa wymagania…”Okazało się że owe pozornie skromne kryteria to: zgodność co do wyznawanej wiary i pociąg cielesny. To drugie dość oczywiste – potrzebne jest, by wytrzymywać z poślubionym w nocy. A to pierwsze, domyśliłam się po jakimś czasie, chyba po to by wytrzymywać w dzień. Dziewczyna uważała, że sama religia, tak mocno determinująca jej światopogląd, wystarczy, żeby zgodnie iść przez życie. Najwyraźniej zakładała, że skoro facet jest katolikiem, to będzie przestrzegał przykazań, dochowa miłości, wierności i uczciwości, a reszta ułoży się naiwność… Wieczorem telewizja czy kino? Weekendy we dwójkę, czy w gronie przyjaciół? Brać kredyt, czy wynajmować? Góry, czy morze? Pozostały te i tysiące innych nieuniknionych wyzwań codzienności, na które katolicyzm nie daje wskazówek czy odpowiedzi (i chwała Bogu!).Z byciem parą jest podobnie jak ze wspólnym jeżdżeniem na motocyklach. To, że wszyscy jeźdźcy są wyznawcami motocyklizmu, nie gwarantuje dobrej współpracy na drodze. W trasie bardzo szybko się okazuje, że to, co ewidentne było jeszcze przed wyruszeniem – jedni mają słabsze maszyny, inni znacznie szybsze – to jeszcze nie wszystkie różnice pomiędzy uczestnikami. Większość z różnic siedzi w głowach. Jeździmy w szyku i utrzymujemy kontakt wzrokowy – czy każdy swoim tempem i spotykamy się na umówionym miejscu? A jeśli razem – to jazda dynamiczna, czy bezpieczna? Przestrzegamy przepisów zawsze, czy tylko w niektórych sytuacjach? Związanych z ryzykiem mandatu, czy z ryzykiem wypadku? Cel wybieramy przed wyruszeniem, czy to droga jest celem? Postoje częste czy rzadkie? Długie czy krótkie?Ludzie mają tendencję do większego poszanowania odmienności determinowanych fizycznie, niż tych które mają swe źródło we wnętrzu. Więc o ile nikt przy zdrowych zmysłach nie wymaga od kierowcy 125-ki, żeby jechał 160 km/h, to wywieranie presji na zmianę zachowań ograniczonych wewnętrznymi parametrami człowieka – pewnością siebie, strachem, umiejętnościami – zdarza się już znacznie częściej. Co jest postępowaniem nie tylko egoistycznym, ale też nierozsądnym, bo wymuszanie na kimś by jechał powyżej swych możliwości, powoduje w nim stres i zwiększa ryzyko błędu, a błędy popełniane na motocyklach zazwyczaj jeśli nie dobierzemy sobie na towarzysza czy towarzyszy jazdy takich ludzi, z którymi mamy wspólne preferencje (lub wspólny ich brak, bo też i tak może być, że jest nam wszystko jedno) to wszyscy będą mieli problem. Np. ci, co jeżdżą wolniej, będą się napinać powyżej swych umiejętności aby nadgonić, a ci szybsi się im dalsza i dłuższa trasa, tym bardziej różnice będą się ujawniać. Zupełnie jak w sprawach damsko-męskich. Po jednej wspólnie spędzonej nocy nie trzeba jeszcze uzgadniać koloru firanek we wspólnej sypialni. Ekipa, z którą jedziesz na popołudniową polatankę nie musi być tak starannie dobrana jak towarzysze trzytygodniowego wyjazdu do Hiszpanii, bo w tym pierwszym wypadku nie ma konieczności ustalania np. budżetu na wspólnej drodze – czy to będzie droga krajowa nr 12, czy też nowa droga życia – bardzo ważne już na samym początku jest określenie pryncypiów, wspólnych wartości i celów. Życie rodzinne czy kariera? Nawinięte kilometry czy obejrzane widoki? Chcemy nie mieć dzieci, czy mieć, no i ile oraz kiedy? Będę szczęśliwy, jeśli dojedziemy na Krym, czy też, jeśli na wyluzie spędzimy czas? Ale okazuje się, że takie ustalenia to dopiero początek budowania ekipy. Równie ważne jak sam cel jest też to, jak do niego dążymy. Sposoby działania mają głębokie zakorzenienie w preferencjach naszej osobowości i warto być świadomym zarówno tych różnic, jak i faktu, że nie zależą one od woli człowieka, zatem nie sposób ich komuś przykład. Od wczesnej młodości uwielbiałam jeździć autostopem. Spontan, improwizacja, cudowne uczucie, że nie wiadomo, co będzie za zakrętem (a coś być musi, jak śpiewał Przemysław Gintrowski). Gdzie dojadę, tam będę. Kimnę w lesie albo na stacji benzynowej. Świat należał do mnie. Moja matka zaś była przerażona takim sposobem spędzania przeze mnie wakacji. Nie tylko faktem, że nie wiem, na jakich ludzi trafię, ale też niepewnością i nieprzewidywalnością moich podróży. Ona czuła się komfortowo tylko wtedy, gdy miała rozkład jazdy, kupiony bilet i zarezerwowany nocleg. Jeśli w planie działania coś w ostatniej chwili zostało zmienione, natychmiast traciła poczucie później się dowiedziałam, że to nie różnica pokoleń, ale osobowościowej preferencji co do sposobu radzenia sobie z nowymi sytuacjami w życiu. Mama reprezentuje skłonność do osądzania („Judging”) – działania w sposób zaplanowany i z góry przemyślany, zaś ja do obserwacji („Perceiving”), bycia elastycznym i otwartym na nowe tamtym czasie nie rozumiałam też, dlaczego mój ojciec, podejmując decyzje, skupiał się tylko na ich wymiarze merytorycznym, zupełnie nie biorąc pod uwagę uczuć ludzi zaangażowanych w sytuację. Czyż człowiek nie jest ostatecznym celem wszelkich działań? Człowiek, a nie zasady czy wykonanie planu? Okazało się, że tata reprezentuje skłonność do decydowania w oparciu o logikę i sprawiedliwość (myślenie – „Thinking”) a ja kieruję się dążeniem do harmonii i poszanowania wartości ludzi, których dotyczyć będą konsekwencje decyzji (odczuwanie – „Feeling”).Są jeszcze dwie pary preferencji: do czerpania energii i kierowania uwagi do wewnątrz (Introwersja) lub na zewnątrz (Ekstrawersja) oraz do zbierania danych namacalnych i konkretnych (pięć zmysłów – Sensualizm) lub koncentracji na ogólnym obrazie i korelacjach rzeczy (Intuicja). Wszystko razem daje nam typ osobowości w systemie zwanym w skrócie MBTI. Swoim przyszłym partnerom warto przyjrzeć się pod kątem zwłaszcza tych dwóch pierwszych preferencji, bo ich zgodność jest kluczowa we wspólnym podróżowaniu. No i zawsze można dać im do rozwiązania testy, które da się znaleźć w necie, podobnie jak więcej informacji na temat dopasowanie na każdej płaszczyźnie jest fizycznie i psychicznie niemożliwe – zarówno na motocyklu, jak i w małżeństwie. Ale to jeszcze nie znaczy, że każda para i każda wyprawa jest skazana na niepowodzenie. Otóż okazuje się, że różnice – umiarkowane, nie skrajne – nie są dużym problemem dla pary czy grupy, gdy podstawową wartością dla każdego uczestnika jest ten drugi człowiek, ci inni ludzie – a nie to, co robi się razem. Zauważyłam to jako pewien paradoks, który sprawdza się w 100%, zarówno na wędrówkach harcerskich przez góry, spływach kajakowych z ekipą licealną, wyjazdach integracyjnych firmy, czy rekolekcjach duszpasterstwa dominikańskiego. Otóż działania grupowe są efektywne wtedy, gdy podstawową wartością dla uczestników są inni zaangażowani w sprawę ludzie – a nie sama sprawa. To, żeby działać razem, a nie to, co robi się podejście jest zgodne z podstawą etyki, poszanowania ludzkiej godności i podmiotowości, sformułowaną przez Immanuela Kanta: „Drugi człowiek zawsze powinien być dla nas celem, a nie środkiem do osiągnięcia celu”. Jeśli wybierasz się w podróż z inną osobą tylko po to, by mieć z kim gadać, by obniżyć koszty, by w razie czego pomógł ci w zmianie opony albo pozbieraniu się z asfaltu, to prędzej czy później znajdziesz się w sytuacji, w której to on na przykład się rozchoruje i na trzy dni udupi was obu w jakimś obskurnym miejscu, zmieniając ciebie z króla szosy w pielęgniarkę. Jeśli twój towarzysz nie jest bliski twemu sercu, jeśli jego dobre samopoczucie nie jest dla ciebie więcej warte niż zaliczenie kolejnego punktu widokowego, to nie ma sensu razem podróżować, bo żywy człowiek to nie klucz piętnastka, który chowa się do sakwy i wyjmuje tylko wtedy, kiedy jest ci słowy, wyruszając w podróż przez drogi, bezdroża lub przez życie – rób to z partnerem czy przyjacielem, którego prawdziwie kochasz i który ciebie kocha, bo inaczej ze sobą nie wytrzymacie. Bez tego, lepiej być samemu…I na koniec, moja zupełnie subiektywna hipoteza: towarzyszy na wyprawy – te ważne, długie, dalekie wyprawy, których większość z nas będzie mieć pewnie jedną lub max. kilka w życiu – trzeba dobierać staranniej niż męża czy żonę, bo miejsc ciekawych na świecie jest tyle, że w ten sam region zapewne i tak ponownie nie pojedziesz, więc jeśli schrzanicie sobie nawzajem zabawę, to będzie to zapewne nie do powtórzenia. A wyjść za mąż zawsze można drugi raz 😉Monika Pacyfka TichyRedaktor naczelnyFelietonistka. Jedyna osoba z redakcji z nader stoickim i socjopsychologicznym spojrzeniem na świat, oaza spokoju i miłości. Można ją spotkać w trasie na Hondzie CBF250. Miłośniczka Gymkhany, gorąco kibicująca Adaśko "82" oraz Oscarowi "8". Masz sprawę? Skontaktuj się. Masz sprawę ? Skontaktuj się: powiązane tematyFelietony Dziewczyna na motocyklu (znaczy się, na skuterze) Co zrobić kiedy jesteś na Bali gdzie jedyny rzetelny środek transportu to skuter? Nauczyć się jazdy na skuterze! »Felietony Czym jest lęk, dlaczego boimy się wypadku ? Sprawdzamy temat. Może być miejscem, które każdy odnajdzie w sobie. Takie miejsce rozległe i ciasne zarazem. Znane, nieznane? Choć podobne, dla każdego inne. Może przybrać każdą postać, każdy kolor i kształt w zależności od tego, kto go odczuwa. Mowa o lęku, który... »Felietony Czy konsumpcjonizm i motocyklizm idą w parze? Damska torebka nie jest po to by w niej coś znaleźć. Jest po to by w niej wszystko mieć. Minimaliści, którym do życia potrzebne jest tylko sto rzeczy, mogą zamieszkać w mojej. Znajdą tam wszystko. »Felietony Włoski problem, czyli długie włosy, kask i motocykl Wszystkie motocyklistki znają problem zniszczonych końcówek i splątanych przez wiatr włosów, szczególnie gdy są długie. Oto kilka porad, jak zapanować nad „włoskim zamieszaniem” lub jak kto woli „fryzurą motocyklistki”. Nawet dobrze związane i pielęgnowane doskonałymi, profesjonalnymi kosmetykami włosy nie mają... »Felietony Powrót na właściwe TORY, czyli jak Eliasz został Iron Manem Eliasz myślał, że jest niezniszczalny… Teraz czeka go długa rehabilitacja, żeby mógł znowu jeździć i… przewracać się na motocyklu. »Felietony Mamy złoto!! – tyle, że nikt go jeszcze nie zdobył… …Takich Kubiców dwóch kółek mamy wśród nas, ale młodzi motocykliści zaczynają jeździć zazwyczaj dopiero, gdy sami na to zapracują.… »Felietony Felietony Pacyfki z miesięcznika MotoRmania po raz pierwszy online! Czytaliście felietony Moniki Pacyfki Tichy w papierowej MotoRmanii? Jeśli nie, albo chcecie je sobie przypomnieć, możecie je pobrać bezpłatnie w formie eBooka! »Felietony Spójrz mi głęboko w oczy i… kto tu kogo gruzuje? To motocykl robi krzywdę motocykliście, czy może motocyklista sam za to odpowiada? » Materiały premiumPrzeciwnikiem Skorpiona jest każdy, kto mu stanie na drodze, a nawet kto zdaje się stawać. Wówczas Skorpion rzuca się na przeciwnika i pokonuje go. Po jego trupie dąży do następnej walki. Zdaje się, że zwrot "iść po trupach" -- który oczywiście należy traktować jako przenośnię - powstał trochę z winy Skorpiona.A gdyby tak już na Halloween można było zabawić się w świąteczną zabawę? Przekonaj się, jak pójdzie Ci zabawa wymyślona przez czwórkę mocno zwariowanych przyjaciół… A gdyby tak już na Halloween można było zabawić się w świąteczną zabawę? Przekonaj się, jak pójdzie Ci zabawa wymyślona przez czwórkę mocno zwariowanych przyjaciół… Butelka to świetna gra, aby bliżej się poznać. Odpowiedz na kilka pytań i zobacz, z kim zagrasz! Butelka to świetna gra, aby bliżej się poznać. Odpowiedz na kilka pytań i zobacz, z kim zagrasz! Odpowiedz na pytania i sprawdź, kogo ześle Ci los na ślubny kobierzec. Odpowiedz na pytania i sprawdź, kogo ześle Ci los na ślubny kobierzec. James Potter? Remus Lupin? A może sam casanova Hogwartu Syriusz Black? Przekonaj się, który z tych znanych uczniów jest Twoim cichym wielbicielem! James Potter? Remus Lupin? A może sam casanova Hogwartu Syriusz Black? Przekonaj się, który z tych znanych uczniów jest Twoim cichym wielbicielem! Podczas wakacji może zdarzyć się wiele wspaniałych rzeczy. Sprawdź, którego szkolnego kolegę spotkasz na plaży, w górach czy w innym miejscu! Podczas wakacji może zdarzyć się wiele wspaniałych rzeczy. Sprawdź, którego szkolnego kolegę spotkasz na plaży, w górach czy w innym miejscu! Głosowanie, sytuacje letnie w świecie magii. Zagłosuj i przekonaj się, jak zagłosowali inni. Głosowanie, sytuacje letnie w świecie magii. Zagłosuj i przekonaj się, jak zagłosowali inni. Sprawdź swoją wiedzę o Huncwotach! Sprawdź swoją wiedzę o Huncwotach! Odpowiedz na kilka pytań i sprawdź, z kim i jaką piosenkę zaśpiewasz! Odpowiedz na kilka pytań i sprawdź, z kim i jaką piosenkę zaśpiewasz! Co wolisz? Okres wiosenny. Co wolisz? Okres wiosenny. Zagłosuj i sprawdź, jak zagłosują inni! Zagłosuj i sprawdź, jak zagłosują inni! Zakręć butelką i sprawdź, którego z Huncwotów wylosowałaś! Zakręć butelką i sprawdź, którego z Huncwotów wylosowałaś! Czas świąteczny to nic przyjemnego. Przekonaj się, czy uda Ci się przetrwać świąteczne zakupy z trójką przyjaciół! Czas świąteczny to nic przyjemnego. Przekonaj się, czy uda Ci się przetrwać świąteczne zakupy z trójką przyjaciół! Kapitan drużyny Gryfonów? Największy Casanova Hogwartu? Sprawdź sam! Kapitan drużyny Gryfonów? Największy Casanova Hogwartu? Sprawdź sam! Zdecyduj sam i zagłosuj! Zdecyduj sam i zagłosuj! Jesteś na szóstym roku w Hogwarcie, Syriusz Black w końcu zwraca na Ciebie uwagę, ale jak się rozwinie wasza relacja… Jesteś na szóstym roku w Hogwarcie, Syriusz Black w końcu zwraca na Ciebie uwagę, ale jak się rozwinie wasza relacja… Zagłosuj i sprawdź, jak zagłosowali inni! Zagłosuj i sprawdź, jak zagłosowali inni! Remus Lupin, Syriusz Black, James Potter i Peter Pettigrew – oto czterej Huncwoci. Jednemu z nich skradłaś serce. Chcesz wiedzieć któremu? Przekonaj się! Remus Lupin, Syriusz Black, James Potter i Peter Pettigrew – oto czterej Huncwoci. Jednemu z nich skradłaś serce. Chcesz wiedzieć któremu? Przekonaj się! Z którą dziewczyną z czasów Huncwotów się zaprzyjaźnisz? SPRAWDŹ! Z którą dziewczyną z czasów Huncwotów się zaprzyjaźnisz? SPRAWDŹ! Odpowiedz na kilka poniższych pytań i sprawdź, z kim będziesz miała przyjemność upiec ciasto na przyjęcie Halloweenowe. Odpowiedz na kilka poniższych pytań i sprawdź, z kim będziesz miała przyjemność upiec ciasto na przyjęcie Halloweenowe. James Potter, Remus Lupin, Syriusz Black czy Peter Pettigrew? Sprawdź, który z nich mógłby zostać Twoim bratem bliźniakiem! James Potter, Remus Lupin, Syriusz Black czy Peter Pettigrew? Sprawdź, który z nich mógłby zostać Twoim bratem bliźniakiem! Znasz Huncwotów? Tak, to właśnie ta słynna czwórka rozrabiaków, wałęsająca się po korytarzach Hogwartu! Zobacz, jak duży jest Twój zasób wiedzy o tej czwórce przyjaciół! Znasz Huncwotów? Tak, to właśnie ta słynna czwórka rozrabiaków, wałęsająca się po korytarzach Hogwartu! Zobacz, jak duży jest Twój zasób wiedzy o tej czwórce przyjaciół! Odpowiedz na kilka pytań i sprawdź, czyje urodziny będą dla Ciebie niezapomniane? Odpowiedz na kilka pytań i sprawdź, czyje urodziny będą dla Ciebie niezapomniane? Zostałaś zapisana na obóz letni. Chcesz wiedzieć kogo tam spotkasz? Wejdź czarownico, przekonaj się kto będzie Ci towarzyszył na obozie letnim! Zostałaś zapisana na obóz letni. Chcesz wiedzieć kogo tam spotkasz? Wejdź czarownico, przekonaj się kto będzie Ci towarzyszył na obozie letnim! Sprawdź, czy mógłbyś być piątym Huncwotem! Sprawdź, czy mógłbyś być piątym Huncwotem! Odpowiedź na kilka pytań i przekonaj się, co będziesz robić w majówkę w świecie Harry’ego! Odpowiedź na kilka pytań i przekonaj się, co będziesz robić w majówkę w świecie Harry’ego! Jak dobrze znasz czterech żartownisiów Hogwartu? Uda Ci się odgadnąć, którego z Huncwotów opisuję? Przekonaj się! Jak dobrze znasz czterech żartownisiów Hogwartu? Uda Ci się odgadnąć, którego z Huncwotów opisuję? Przekonaj się! Jaki numer wywiniesz tym razem z czwórką swoich przyjaciół? Sprawdź! Jaki numer wywiniesz tym razem z czwórką swoich przyjaciół? Sprawdź! Jak spędzisz święta Wielkanocne? Na laniu się wodą, zbieraniu jajek, a może na wypoczywaniu w objęciach ukochanego chłopaka? Sprawdź to! Jak spędzisz święta Wielkanocne? Na laniu się wodą, zbieraniu jajek, a może na wypoczywaniu w objęciach ukochanego chłopaka? Sprawdź to! Co wolisz, okres zimowy. Co wolisz, okres zimowy. Przenieśmy się do roku 1978, gdzie tajemnica ma więcej niż jedną twarz… Przenieśmy się do roku 1978, gdzie tajemnica ma więcej niż jedną twarz… Jeden bohater nie tworzy uniwersum. Składa się na niego wiele postaci, które razem tworzą jedną, cudowną historię, którą z zachwytem śledzą kolejne pokolenia. Odpowiesz na pytania dotyczące postaci? Jeden bohater nie tworzy uniwersum. Składa się na niego wiele postaci, które razem tworzą jedną, cudowną historię, którą z zachwytem śledzą kolejne pokolenia. Odpowiesz na pytania dotyczące postaci? Na film o czwórce największych rozrabiaków czeka większość fanów „Harry’ego Pottera”. Sprawdź, czy mogłabyś w nim zagrać! Na film o czwórce największych rozrabiaków czeka większość fanów „Harry’ego Pottera”. Sprawdź, czy mogłabyś w nim zagrać! Lubisz Hunwotów? Przekonaj się, ile o nich wiesz! Lubisz Hunwotów? Przekonaj się, ile o nich wiesz! Remus to przystojny i inteligentny Gryfon. Sprawdź, czy mogłabyś zostać jego ukochaną! Remus to przystojny i inteligentny Gryfon. Sprawdź, czy mogłabyś zostać jego ukochaną! 1 września 1976. Jak na Huncwotów przystało, psoty zaczęły się już w pociągu, a ostatecznie zakończyły się w gabinecie dyrektora. Jakie będą tego skutki? 1 września 1976. Jak na Huncwotów przystało, psoty zaczęły się już w pociągu, a ostatecznie zakończyły się w gabinecie dyrektora. Jakie będą tego skutki? Wejdź i przekonaj się, z którym z chłopaków przypadnie Ci spędzić siedem minut! Wejdź i przekonaj się, z którym z chłopaków przypadnie Ci spędzić siedem minut! CPGqCG.